Strona główna

Z sercem na dłoni

Z sercem na dłoni

2015-05-19 16:19:04  |  Rozmawiała Agata Wiśniewska

Choć stały przed nią możliwości kariery akademickiej na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu, ze względu na trudną sytuację rodzinną powróciła do Chojnic. - W życiu nie ma przypadków - mówi dzisiaj. Tutaj spotkała dwie swoje miłości, przyszłego męża Tomasza i szkołę specjalną. W tym roku placówka obchodzi 50-lecie działalności, a Barbara Biesek świętuje 30. rok pracy, w tym 18. na stanowisku dyrektorskim. Zapraszamy do lektury wywiadu z dyrektorką Barbarą Biesek, która wciąż czuje się przede wszystkim pedagogiem specjalnym.


Chojnice 24: Pani oczko w głowie, Szkoła Specjalna, obchodzi w tym roku pół wieku istnienia, a mnie doszły słuchy, że wybiera się Pani na emeryturę. Czy to prawda?

Barbara Biesek: Tak. Ja już planowałam to rok temu. Nie miałam wydłużonej kadencji.  Podeszłam do konkursu i otrzymałam w tej chwili powołanie na 5 lat, ale na pewno nie zostanę do końca kadencji. O szkołę jestem spokojna, dobrze przygotowałam panią wicedyrektor Joannę Porożyńską.

Nie czuje się Pani już na siłach by prowadzić ZSS?

To nie do końca tak jest. Praca z dziećmi jest wyzwaniem, przyjemnością i to jest to, co robię z wielkim zaangażowaniem. Musiałabym wrócić do swojego wykształcenia, jestem pedagogiem specjalnym. Natomiast pełnienie funkcji dyrektora to jest w tej chwili bardziej bycie urzędnikiem a nie nauczycielem. Doskwierało mi to przez wszystkie lata mojej kadencji. Natomiast zgodziłam się na to w 1997 roku, bo taka była potrzeba chwili, a wynikała ona z trudnej sytuacji lokalowej szkoły przy ul. Przemysłowej. To było być albo nie być dla szkoły. Ktoś musiał kontynuować dzieło pani Anny Wegner i szukać nowej siedziby. Podjęłam to wyzwanie z całym zespołem osób wspierających mnie w tych działaniach.

Jednym z przełomowych momentów w życiu szkoły jest rok 1999, wtedy to w pracowni Zdzisława Kufla powstaje projekt nowej szkoły. W skali kraju to rok zmian administracyjnych, dla was nie bez znaczenia.

Dokładnie, z kuratorium bydgoskiego zostajemy przekazani do gdańskiego i to bez jakichkolwiek środków na budowę. Była taka sytuacja albo kuratorium nas wesprze i zaczniemy budowę, albo straci ważność cała dokumentacja. Pamiętam grudniową sesję rady powiatu, wtedy to na szkolny faks przyszło pismo od wojewody, który na początku miesiąca wizytował szkołę. Dostaliśmy symboliczne 250 tys. zł na rozpoczęcie budowy. Szybko skserowałam decyzję i rozdałam radnym. Dzięki temu znaleźliśmy się w planach na kolejny rok.

Można pokusić się o stwierdzenie, że czarne chmury, które zawisły nad szkołą cudownie rozwiał wojewoda.

Wojewoda wtedy wizytował m.in.szpital. Nie bardzo chcieli go przywieźć do nas, ale on miał sympatię do szkoły specjalnej, potem odkryłam dlaczego. Był katechetą w szkole specjalnej i jak się dowiedział, że my czekamy z rodzicami, a to było późne grudniowe popołudnie, przyjechał i był prawie godzinę.

Do nowego budynku przy ul. Jana Pawła II 11 wprowadzacie się w 2005 roku. Jak Pani wspomina ten czas?

Wtedy nie miałam wakacji przez kilka lat z rzędu. Człowiek był fizycznie wykończony, ale radość dawało to, że w końcu można zacząć pracę w normalnych warunkach. Pierwsze dni wyglądały tak, że dzieci, które przeszły ze starego budynku stawały przy ławkach i w ogóle nie wiedziały czy mogą usiąść. Pytały, kiedy będziemy musieli wrócić do starej szkoły. To był taki kosmos dla nich. Od razu po wprowadzeniu tutaj nie minął rok, a już była sala gimnastyczna. No jak odchodzić, kiedy się budujemy... A potem trzeba było zrobić boisko.

Co tak ciągnie Panią do emerytury? Są jakieś szczególne plany?

Marzę o powrocie do klasy, choć wiem, że emeryci, nawet ci młodzi, nie są mile widziani. Chciałabym jeszcze coś zrobić z niepełnosprawnymi. Zanim objęłam funkcję dyrektora, byłam wychowawcą klas od 1 do 8. Uczniowie pamiętają o mnie, odwiedzają ze swoimi dziećmi. Mam takiego wiernego wychowanka Rafała, który do dzisiaj na dzień nauczyciela przysyła mi pocztówki z życzeniami. To co mnie męczyło przez kilka moich kadencji, to rosnąca biurokracja szkoły. Niestety tej papierologii jest stanowczo za dużo i ona bezpośrednio zabiera kontakt czy czas na pracę z uczniami.

Wiem, że to trudne pytanie, ale czy spośród 30 lat pracy w Szkole Specjalnej w Chojnicach jest pani w stanie wyodrębnić jakiś szczególnie ważny, przełomowy dla siebie moment?

Emocjonalnie to Olimpiada Specjalna, którą pierwszy raz robiliśmy na stadionie Chojniczanki, a drugi na Kolejarzu. To były działania zespołowe wymagające ogromnego wysiłku, ale też i efekt był niesamowity. My pedagodzy specjalni i ludzie z zewnątrz doświadczyliśmy tam mocy entuzjazmu, tej radości. Tego, jak małe przeciwności dla niepełnosprawnych są wielkimi wyzwaniami, a oni się tego podejmują i jak ogromna radość płynie z osiągnięcia tego  minisukcesu, który jest dla nich rekordem świata. Takie imprezy pozwalają ładować akumulatory. Dają takie poczucie, że to co się robi, ma sens. Wtedy nie liczyła się ilość przespanych godzin czy wygląd, po prostu się było. Drugą taką rzeczą jest na pewno przeprowadzka z Przemysłowej na Jana Pawła i przejście w ten inny wymiar pracy, w warunki XXI w.

50 lat w kwestii edukacji to szmat czasu. Co na przestrzeni lat zmieniło się w szkole specjalnej, co pozostało constans?

Oferta edukacyjna jest zupełnie inna, patrząc na te 50 lat wstecz, kiedy nie było podręczników. Jedno się nie zmieniło. Wtedy nauczyciele z sercem i zaangażowaniem podchodzili do tych dzieci i teraz też tak się dzieje, że trzeba bardzo indywidualnie podchodzić, z sercem na dłoni.
Za mojej kadencji liczba uczniów kształtuje się w granicach plus minus 180, przybywa za to wychowanków w ramach wczesnego wspomagania rozwoju. Zaczynaliśmy kilka lat temu z liczbą 7, teraz mamy 60. Gdy kończyłam studia i zaczynałam pracę, to my tych dzieciaków szukaliśmy i wyciągaliśmy z domu. Teraz jest odwrotnie, to świadomi rodzice szukają miejsc, gdzie można znaleźć bardzo specjalistyczne wsparcie. Są zorientowani, świadomi, oczekujący.

Czego nauczyła się Pani od uczniów?

To jest otwartość, brak dystansu, ale w tym dobrym znaczeniu. Są szczerzy, otwarci do bólu. Nawet gdy gromadzą się nad nami ciemne chmury, to praca z nimi, wyjście do nich, czy ich reakcja na coś, są tym co pozwala wytrwać w tym zawodzie. Jest dużo współczucia, nie ma zazdrości, jest dużo życzliwości, takiego człowieczeństwa przez duże C, takiego nieudawanego.

Życzenia, jakie złożyłaby Pani sobie i całej społeczności szkolnej z okazji tak pięknego jubileuszu?

Przede wszystkim, żebyśmy udźwignęli odpowiedzialność tego, co poprzednicy zrobili. Żeby się za nas nie wstydzili, żebyśmy potrafili godnie przedstawić ich pracę, to co teraz robimy. Nie zawieść rodziców uczniów niepełnosprawnych, bo to oni zdecydowali się nam oddać swoje pociechy pod opiekę. Uznali, że ta szkoła będzie najwłaściwsza w przypadku edukacji i to jest taka wartość, którą chcemy wypełnić, takie zadanie główne. Bazę lokalową mamy niezłą, ale to nie znaczy, że ona jest wystarczająca, bo to, co teraz byśmy potrzebowali, to już jest wysoko specjalistyczny sprzęt dla uczniów najbardziej niepełnosprawnych. A tak na co dzień, dużo uśmiechu i mało kłopotów zdrowotnych dla naszych uczniów, bo niestety to jest często sprzężenie niepełnosprawności z problemami zdrowotnymi. Żeby też to, co niesie świat, bo to dla młodzieży nie jest łatwe, a dla naszej niepełnosprawnej tym bardziej, było czytelne, przejrzyste. Było tak, jak oni proponują odbiór świata - szczerze i niezakłamanie.

Dziękuję bardzo za rozmowę.

Dziękuję.

Powiązane artykuły:

Najnowsze artykuły:

pełna wersja Chojnice24  |  do góry

© chojnice24.pl  |  powered by intensys.pl